Urszula Czartoryska- krytyczka sztuki, twórczyni działu fotografii w Muzeum Sztuki w Łodzi (gdzie właśnie trwa poświęcona jej wystawa – o której przeczytać można tutaj) swoją drogę zawodową rozpoczęła od studiów na KUL. W listach do rodziców z tego czasu dzieliła się nie tylko trudami życia codziennego, ale też zdawała relacje z postępu nauki, prac które pisze i objazdów naukowych. Jak zatem wyglądało studiowanie historii sztuki w latach ‘50 oczami Czartoryskiej?
Fragmenty listów przytaczam za:
Czartoryska Urszula, „Listy do rodziców (1951-1957). Teksty (1954-1960)”, Lublin 2010.
9.III.53
Z moim „wykładem” (to, Mamo, jest za mocno powiedziane! To był tylko referat) nie było tak źle. Podczas wygłaszania, oprócz czytania mnóstwo trzeba objaśniać z głowy – przy pokazywaniu reprodukcji zabytków. Ja gadałam dość dużo, bo referat trwał godzinę i dwadzieścia minut, a samo czytanie – tylko 50 minut! (oczywiście przeplata się tekst czytany z wyświetlaniem reprodukcji budowli, o których właśnie jest mowa.) Nie mogłam dać profesorowi do poprawki przed wygłoszeniem pracy, bo tego się nie praktykuje. Tylko wolno przed wygłoszeniem radzić się asystentki co do lektury pomocniczej, czy strony formalnej. Zresztą ja pomagałam sobie radami mądrych kolegów.
Za parę dni – w czwartek czeka mnie gilotyna po raz drugi- tym razem gilotyna na temat – „rzeźba renesansu w Polsce”. Temat bardzo ciekawy i dość dużo przeczytałam. Trzeba się było zresztą trochę pomęczyć, bo nie ma właściwie prawie żadnych prac ogólnych na ten temat, tylko szereg artykułów w czasopismach, w których z resztą każdy autor ma inne poglądy i ciągle się zbijają nawzajem w swych wywodach (co jest zresztą bardzo zabawne).
18.VI.53
W ostatnich dniach maja byłam na trzydniowej wycieczce po Kielecczyźnie (Radom, Szydłów, Święty Krzyż, Jędrzejów, Pińczów, Wiślica, Staszów itd.). Była fantastyczna, cudowna, wesoła, nawet z wielkimi przygodami i wielce pouczająca. Za trzy dni podróżowania zapłaciło się śmieszną liczbę 30 zł od łebka, resztę za nas płaciło Koło Naukowe. Nocowaliśmy raz w schronisku i raz na plebanii na słomie. Przygody polegały na tym, że nasza ciężarówka była nawalona i za każdym razem trzeba było pchać ją przez cały rynek miasteczka, w którym stawaliśmy, żeby motor ruszył. Strasznie to było zabawne. Poza tym pod każdą większą górą – wysiadka i pół kilometra piechotą. Ach, te drogi kielecki były odbite na naszych siedzeniach w formie setek siniaków. A najzabawniejsze było, jak wjechaliśmy w głębokie błoto jednym kołem po oś i na domiar złego zgasł motor. Chłopi nie chcieli pożyczyć koni do wyciągnięcia samochodu i straszyli, że na pewno postoimy tam ze trzy dni, bo to błoto jest przysłowiowe. Tymczasem sami, 25-oma parami rąk, lewarkiem i kradzionymi podkładami kolejowymi wyciągnęliśmy samochód po trzech godzinach ciężkiej harówki.
Na wycieczce nauczyłam się mnóstwo i o coraz większej ilości zabytków mogę powiedzieć – „widziałam”, co za satysfakcja! (…)
Poza tym po prawie trzytygodniowym uczeniu zdałam egzamin z polskiej sztuki średniowiecznej (u samego Bohdziewicza)(…) zdałam angielski u p. Chołoniewskiej (…).
Później znowu dwanaście dni ciężkiej roboty i zdało się (…) ze sztuki powszechnej nowożytnej – cała Europa od renesansu włoskiego, barok i klasycyzm w architekturze, rzeźbie i malarstwie. Oprócz kolosalnego materiału jeszcze jedna trudność – profesor „zagina” – to znaczy, że pyta o autora dzieła na reprodukcji zasłoniwszy ręką podpis. (…)
Odetchnęło się trochę, ale tylko na jeden dzień i już od wczoraj znów się uczę (…) (polska sztuka nowożytna).(…) Potem, w ostatnim chyba dniu sesji egzaminacyjnej zdam lektorat rosyjski (30.IV). Jak widać pięć egzaminów to nie jest bagatela i trochę trzeba się pomęczyć.

12.X. [1953]
Sprawa stypendium naukowego (pieniężnego „za zasługi na polu nauki”) upadła całkiem. Obiecują mi życzliwi profesorowie wyświetlanie na wykładach przez epidiaskop. Bardzo to jest dobre zajęcie, bo wyświetla się na swoich obowiązkowych wykładach, przez co nie traci się czasu, jak na przykład dyżurując w bibliotece.
Za wyświetlanie, jak i za bibliotekarstwo dają coś ponad 300 zł za 18 godzin tygodniowo. (…)
Wzięłam temat na pracę seminaryjną (już nie „referat”, jak się mówiło na niższych latach).
Będzie o ołtarzu późnogotyckim rzeźbionym i malowanym stojącym tu w muzeum. Trzeba zrobić opis, na podstawie stylu i tym podobne rzeczy. To już nie praca syntetyczna, a monograficzna.
19.XI. [1953]
No, ale jakoś się napisało, wygłosiło i już spokój. Poza częścią ostatnią pracy, w której są rozważania o zabytku, o jemu pokrewnych, czy całej szkole stylistycznej, to cała praca jest bardzo nudna. Na początek pisze się historię zabytku, żywcem i skrupulatnie tylko z opracowań jego w książkach. Potem robi się dokumentny fachowy, sztywny opis: wymiary, technika wykonania, co dany obraz przedstawia, kompozycja, koloryt itd. Bardzo te dwie części są nudne, za to w trzeciej można się wyładować. Taki jest schemat i każda praca monograficzna o zabytku musi być taka, wszystko jedno, czy ją piszę ja, czy pisze wielki uczony.
Praca się udało, profesor był zadowolony, miał tylko małe zastrzeżenie, żę wzięłam za temat cały ołtarz, a nie np. tylko rzeźby albo tylko malowidła na nim. Dlatego była za mało szczegółowa. Acha! Jeszcze jedna nudna rzecz w tym „gipsie” – mianowicie co kawałek trzeba się powoływać na autorów książek i robić setki odnośników.
17.I. [1954]
Ale obiecano mi pracę ciekawszą (…), bo opisywanie i w ogóle opracowywanie obrazów w lubelskiej cerkwi prawosławnej. Nie bardzo się znam na malarstwie ruskim, bo tonie jest takie, jak polskie i nie podpada pod program wykładów o polskiej sztuce. Ale jakoś to będzie. A z a jeden obraz dostaje się kilkanaście złotych. Tylko, że to zacznę od połowy lutego, bo teraz egzaminy. A zdaję: 1. sztukę nowoczesną – XIX i XX wiek w Europie, 2. sztukę rosyjską i radziecką, 3. historię Polski. Więc robota jest. Najgorzej z rosyjską, bo nie ma książek po polsku i muszą wystarczyć notatki i książki po rosyjsku, które duka się zabawnie. W każdym razie na wszelki wypadek zapowiadam, że bardo prawdopodobne, że pozdaję na tróje, szczególnie rosyjską i historię.
26. III. [1954]
Wykładów mamy bardzo mało, chyba ze 4 godziny dzienni., może 3, ale teraz na starszych (to śmiesznie brzmi- ja na starszych latach) latach to nie na wykładach jedynie polegają studia. Na przykład piszę pracę o wpływach antyku na współczesnych rzeźbiarzy francuskich. Zabawny temat- niby to przeciwieństwo, a dużo jednak można wyłuskać. (…)
Poza tym byłam na Zamku Lubelskim, który jest teraz rozbierany i przerabiany na pałac kultury. Widziałam śliczną kaplicę gotycką z freskami bardzo dobrymi, ciekawymi, starymi (XV w.) i dobrze zachowanymi i widziałam basztę gotycką.
Tarnów!!!!!!, 5.VI. [1954?]
O czym teraz? Może o wycieczce, bo ta miała miejsce w końcu maja. Coś wspaniałego – za 70 zł (bardzo mało, ale trochę więcej niż poprzednio, bo Rektorat dał nam minimalnie pieniędzy) jeździliśmy przez 3 dni ciężarówką (ok. 30 osób) przez Opatowskie, Stopnickie, Tarnowskie, Rzeszowskie, Sądeckie – do Lublina.
Z Lublina świtkiem do Opatowa (romanizm), do Krzyżtoporu (barok), Rytwian (renesans), Staszowa (renesans), Kurozwęk (renesans, barok i gotyk) Stopnicy (gotyk), Nowego Korczyna (dwa gotyki) przez Wisłę. Nocowaliśmy na wsi pod Tarnowem na gospodarstwie jednej z uczestniczek wycieczki. Rano zwiedziliśmy Tarnów (renesans, gotyk i mnóstwo nagrobków – coś dla mnie), Wojnicz (barok), Dębno (2 gotyki), Czechów (gotyki i bud. Drewniane), Nowy sącz (gotyki i baroki), Stary Sącz (cudne gotyki i baroki) i zajechaliśmy do Jasła na nocleg w jakimś internacie. Rano Biecz (gotyk i cudny renesans), Baranów (renesans), Tarnobrzeg (barok), Sandomierz (gotyk, romanika i mal. Bizantyńskie). To wszystko. Ale poza tym jeszcze, była masa cudnych widoków, lasów, górek, Wisła a przede wszystkim cudna droga do Sącza nad samym Dunajcem. (…) Ale i przygód nie brakowało. Czasem motor nie chciał zapuścić, ale wielkie draki były dwie: Raz pękła rurka i cała ropa wylała się na szosie i stanęliśmy bez kropli (…). Ale dużo najgorzej było w Kraśniku o 12-ej w nocy przed samym już Lublinem. Nawaliło coś w cylindrach, szofer powiedział, że dalej nie jedzie. Część poszła kawał do stacji i przyjechała Lublina na 4-tą rano, a nas 6 osób pookręcani w setki cudzych koców wsypaliśmy się w samochodzie, a potem inny samochód pociągnął nas do Lublina.. Nie było nikogo z profesorów, bo każdy nawalił, ale sami opracowaliśmy przewodnik przepisany parę razy na maszynie. Tak, że każdy wchodząc do kościołów wiedział, na co zwrócić uwagę.(…)

Uczyłam się sztuki Wschodu – perskiej i muzułmańskiej przez kilka dni i z drżeniem łydek ruszyłam zdawać. W międzyczasie, dzień przedtem przeczytawszy raz czyjeś notatki (wszyscy tak robią, bo to jest bardzo łatwy egzamin), zdałam Problemy Polityki Kulturalnej. To jest o kulturze staropolskiej, o oświacie wśród proletariatu, o rozwoju kultury w Polsce Ludowej. A było to tak: siadam i wyciągam kartkę z pytaniem, a ponieważ profesor nie patrzy, a temat mi się nie podoba, kładę ją i biorę drugą. Tak zrobiłam kilka razy, bo za każdym razem wyciągałam Staszica albo Kościuszkę, albo Konstytucję 3 maja, albo Komisję Edukacji Narodowej. Nagle profesor odwraca się do mnie, aja mam najgorsze co może być – piśmiennictwo i bibliotekarstwo w Starożytności. Masz za swoje, przebierałaś, wydziwiałaś, a teraz wpadłaś, bo o tym nie wiesz prawie nic. Ale jakoś się wybrnęło, uciekłszy się do mówienia nie na temat, ale za to dużo i prędko i dostało się piątkę, co zresztą każdy dostawał i nie było niczym nadzwyczajnym.(…)
Przyjechałam tu do Tarnowa w piątek na całomiesięczną praktykę muzealną w tutejszym Muzeum Diecezjalnym. Otóż sprawy przedstawiają się tak: każdy z naszego roku musi odbyć miesięczną praktykę w lecie.(…) Więc jesteśmy bardzo dumne i zadowolone z sytuacji, w jakiej jesteśmy. Tym bardziej, że dostaniemy całe 700 zł (państwowe Muzea nie płacą ani gorsza) za to. Praca nasza polega na oprowadzaniu po wystawie sztuki maryjnej: świetne tu są zbiory – doskonała snycerka i malarstwo średniowieczne, szaty kościelne i księgi, a także sztuka ludowa. (…)
O pracach magisterskich nie ma jeszcze mowy.
***
Bez wątpienia warto sięgnąć po tę książkę - to nie tylko obraz epoki, w której temat rajstop tzw. nylonów był ważny i emocjonujący, ale też czułej relacji rodzinnej. Korespondencja może być także traktowana jako źródło do dziejów polskiej arystokracji w okresie stalinowskim i czasach odwilży- ciągle na stronach listów przewijają się postacie Potockich, Zamojskich, Krasińskich.
Przede wszystkim jednak- dzięki załączonym wczesnym tekstom krytycznym Czartoryskiej książka stanowi żywy zapis ówczesnego życia artystycznego. Jego tłem jest rozkwit samej autorki- jej droga od asekuranckiej w swych sądach studentki do świadomej własnych ocen i poglądów intelektualistki. A to był dopiero początek kariery Urszuli Czartoryskiej.